Galaktyka Imprez:

WSPIERAMY

EKO
NGO

TELEWIZJA POWIATU MRĄGOWSKIEGO

Mama do zadań specjalnych

WYJĄTKOWE SERCE
Jest mamą czwórki dzieci oraz uzdolnionym fotografem. Jej prace podróżują po całej Polsce, zyskują również uznanie za granicą. Rozmawiamy z Moniką Lisowską, autorką cyklu „Sierpniowe Portrety”.

Aleksandra Piotrowska, Telewizja Kopernik: Na co dzień zajmuje się Pani fotografią, skąd ta fotografia wzięła się w Pani życiu?

Monika Lisowska, fotograf: Nie do końca, bo na co dzień się zajmuję dziećmi i domem, przede wszystkim. Natomiast fotografia, zdjęcia w moim życiu były od zawsze. Jeszcze jako dziecko, byłam młodsza niż Kuba, który ma 6 lat, mój dziadek – ojciec mojej mamy – fotografował, to były dla mnie takie magiczne momenty, kiedy schodziliśmy do jego ciemni, razem wywoływaliśmy zdjęcia, ja miałam uprawnienia, żeby szczypcami w tych kuwetach mieszać, wyciągać. Również dziadek mi wtedy dawał swoje aparaty, jeszcze analogowe, na klisze i wtedy chyba po raz pierwszy poczułam tę magię, że my w jakimś dziwnym kawałku pudełka możemy zatrzymać chwilę, emocje. To mi się tak spodobało, że w zasadzie aparat całe życie miałam przy sobie zawsze i tu niekoniecznie chodzi o jakieś rozbudowane lustrzanki, bo najlepszy aparat to jest ten, który mamy przy sobie. Zaczęłam inwestować w siebie, zaczęłam jeździć, uczyć się, szkolić, zaczęłam mieć pewne osiągnięcia, nie tylko w kraju, ale również za granicą, zobaczyłam, że warto i ciągnę to dalej.

Praca fotografa to jest głównie taka praca zdalna, bo dużo spędzamy czasu przed komputerem, obrabiając te zdjęcia i stąd też moje pytanie, czy taka praca nie koliduje z tymi domowymi zajęciami? Czy łatwo jest wytłumaczyć dziecku, że teraz jest czas na pracę?

Moim dzieciom bardzo trudno, z tym, że każdy fotograf jakoś sobie ten swój grafik rozkłada. Dla mnie tak naprawdę najtrudniejszy moment to jest ogarnięcie pomysłu w głowie i jeszcze na etapie planowania, wymyślenie i spróbowanie przeniesienia tego pomysłu na realizację. Jak ja już mam to w głowie poukładane i jestem już przygotowana do sesji i nieważne, czy to jest sesja, tak jak ostatnio robiliśmy, ta powstańcza, czy to jest po prostu wyjście z wiankami na pole, ja każde zdjęcie gdzieś planuję wcześniej, więc ta część wymyślania jest najtrudniejsza. Samo fotografowanie to jest dla mnie czysta przyjemność, natomiast ma Pani rację, drugie 50 procent to jest kwestia obróbki i tu ja nie do końca jestem w stanie dzieciom wytłumaczyć, ale i nie chcę, bo one potrzebują mnie, więc ja akurat osobiście zdjęcia obrabiam w nocy.

Dość powszechną opinią jest, że rodzice dzieci niepełnosprawnych tak naprawdę tymi dziećmi zajmują się 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.

Ja nie do końca się z tym zgodzę, bo to już zależy od podejścia indywidualnie każdego człowieka. Nie uważam, że np. dzieckiem niepełnosprawnym trzeba się zajmować 24 godziny na dobę, a dzieckiem zdrowym już nie. Dziecko, które zaczyna chodzić, wymaga naszej większej i innej uwagi i zaangażowania. Dziecko, które idzie do pierwszej klasy, tak samo i w tym momencie dzieci niepełnosprawne, które różnią się troszeczkę od zdrowych rówieśników, wymagają naszej uwagi, ale w moim odczuciu nie tyle więcej uwagi, co troszeczkę innej tej uwagi.

Tutaj mamy przed sobą na stole wiele pięknych zdjęć, których Pani jest autorką, ale rzucają się w oczy szczególnie te zdjęcia powstańcze. To są zdjęcia, na których są Państwa dzieci. Jak wyglądała ta współpraca?

Moje dzieci w zasadzie pozują od urodzenia, także one są do tego przyzwyczajone, że w momencie, kiedy trzymam aparat w ręku, w tym momencie przestaję być mamą, to oni już wiedzą. Nie ma już czasu na siku, pić, coś mnie uwiera, kiedy mówię, że pracujemy, to pracujemy. Zanim zaczniemy te zdjęcia robić, o każdym projekcie z nimi rozmawiam. Opowiadam im, tak było też tutaj w przypadku tych zdjęć, nawet nie tyle powstańczych, co wojennych, tak bym to powiedziała. Oni wiedzieli dokładnie, co będziemy robić. Oni wiedzieli, że to jest o polskich żołnierzach, tu zdjęcia, na których są opaski, wiadomo, to jest symbol Powstania, więc wiedzieli, że to była z góry przegrana walka, ale Polacy się nie poddali, walczyli. Dzieciaki wszystkie pracowały pięknie. Wszystkie moje dzieci, cała czwórka pozują pięknie, tylko że ja ich do tego jakoś przyzwyczaiłam, bo to jest forma zabawy, a oni tak naprawdę są testerami moich pomysłów. Jak mi się coś tam w głowie gdzieś pojawi, mam jakąś wizję, że coś bym chciała zrobić, to najpierw właśnie to testuję z dziećmi. Więc ja jak ten aparat biorę do ręki, to to jest takie moje remedium na wszystko, uwielbiam to.

Dziękuję za rozmowę.